5. Psychologia sportu

 

PSYCHOLOGIA SPORTU


Tekst ten (odezwę) napisałem na rok przed olimpiadą w Pekinie. Chciałem w ten sposób dotrzeć do sportowców, gdyż miałem świadomość, że wiele medali więcej mogliby zdobyć. Moje rozmowy z władzami sportu nic nie dały Przed nami olimpiada w Londynie. Tekst ten jest cały czas aktualny.

Mam pewne doświadczenie w pracy ze sportowcami. Przez 13 lat mój gabinet mieścił się w zamojskim ośrodku sportu. Siłą rzeczy kontakt z zawodnikami i trenerami był oczywisty. Mogę wygłosić tu niewątpliwy banał, że sportowiec to taki sam człowiek, jak każdy inny. Jego organizm jest jednak poddany ogromnym przeciążeniom, a psychika wielkiej presji. Dlatego też powstały medycyna i psychologia sportu.

Z mojej strony – chcąc zajmować się również sportowcami – przestudiowałem monografię “Psychologia i sport”, tak że przynajmniej wiem co piszę. I teraz, jeśli trafiają do mnie pacjenci i lekarzy, i psychologów, i udaje mi się im pomóc, to nie powinienem być przez tych lekarzy i psychologów pomijany.

Zakres mojej pomocy udzielanej sportowcom jest szerszy i głębszy niż psychologów sportu. Jeśli sportowiec cierpi na jakiś lęk, to należy dotrzeć do jego istoty i tam go skasować. Często ten lęk ma podłoże genetyczne, i tu nie wystarczy sportowcowi powiedzieć: trzymaj się prosto, nie daj się, nie bój się itd. Żeby taki lęk usunąć należy pójść drogą kodu genetycznego, odszukać przodka, czy grupę przodków, którzy jakieś swoje traumatyczne przeżycia przenieśli na swoich prawnuków i u tych przodków ten problem rozwiązać – nie u prawnuków! - wówczas lęk usunięty u źródła przestaje istnieć. Ale żeby coś takiego móc uczynić trzeba mieć określoną moc, która idzie z wysokich poziomów wibracji, a tu już bez wątpienia nie wystarczy somoukończenie psychologii czy medycyny.

Analizując przeżycia prenatalne u moich pacjentów, wyraźnie widzę, ile jest tam do przepracowania, jakie jest tam ogromne źródło – jeśli mówimy o sporcie – do poprawienia wyników. Jak powiększam – w czasie seansu – łono matki i przeciągam w nim płód, to schodzi z niego bardzo dużo zdrętwienia. Zatem, tak przepracowany sportowiec, czyli na głębokich poziomach uwolniony z tego zdrętwienia, będzie bardziej wydolny, elastyczny, mniej podatny na kontuzje. Albo też oddech z łona matki. Ileż tam jest niedotlenienia, zwykły człowiek jakoś się przez życie turla, nie uświadamiając sobie, że mając większą wydolność płuc, byłoby mu lżej. Ale sportowiec, powiedzmy biegacz długodystansowy, kolarz, to co innego – jak bardzo jest im potrzebna duża pojemność płuc! Matka karmi dziecko czy to piersią, czy przez pępowinę, nie tylko pokarmem w rozumieniu jedzenia, choć i tu bywa niedożywienie, które jakąś anemią może zaowocować. Mnie chodzi o karmienie emocjami – mówi się: wyssać z mlekiem matki. Jeśli matka nakarmi nerwami, ciężarem życia, goryczą życia, łzami,cierpieniem, to jak te emocje przełożą się odpowiednio na wynik sportowy! Ciężar życia to ciężar: organizm jest tak naprężony, a przez to obciążony, jakby człowiek coś realnego dźwigał. Iść z ciężkim plecakiem to jakoś można, ale biec, skakać czy tańczyć to już gorzej. Tak można rozpatrywać poczęcie, szok okołoporodowy, dzieciństwo, dojrzewanie, wszelkie kompleksy, niepowodzenia, lęki, urazy.

Wydawać by się mogło, że tylko jakiś wybitnie oporny umysł mógłby tego nie zrozumieć, a jednak! Psycholodzy sportu bronią swojej pozycji jak niepodległości, trenerzy często zachowują się jak kaprale w wojsku, działacze sportowi mają intratne posadki i na pewno ich nie zaryzykują. Za rok olimpiada w Pekinie. Jestem przekonany, że mógłbym dla Polski parę medali zdobyć. Przygotowywanych do wyjazdu sportowców nikt mi nie da, zdaję sobie z tego sprawę. Mnie chodzi o dotarcie z informacją do zawodników, którzy mają określoną klasę sportową, ale są już wypaleni, cierpią na przewlekłe kontuzje, są znerwicowani, mimo przygotowania spala ich trema, ewentualnie mogliby zająć jakieś dalsze pozycje, ale są nieperspektywiczni i nikt ich po naukę nie wyśle. Jeśli poprzez internet dotrę do tych sportowców, będę bardzo zadowolony.

Sportowcy poświęcają swoje młode życie ciężkiej, katorżniczej pracy. Oczywiste jest, że każdy z nich pragnie osiągnąć jak największe sukcesy. Mnie się udało wielu sportowcom pomóc. Przygotowując się do napisania tego artykułu, poprosiłem moich Mistrzów z Drugiej Strony o rady, a Oni podali mi przekaz – odezwę: Zwracam się do wszystkich zagubionych, zatroskanych sportowców i proszę o niezałamywanie się, kontuzja czy uraz to dla was problem, a ja wam uświadomię przyczynę. Wszelkie pogodzenie się z porażką jest błędnym rozumowaniem ograniczonego umysłu i po uświadomieniu sobie tego za pomocą Boskiego Światła taki człowiek podnosi się i wchodzi na nieograniczony pułap swoich osiągnięć i zasług.


STANISŁAW KWASIK


Załącznik nr 1

Witam Panie Stanisławie!

Co do artykułu, to co poczułam czytając go, to przywiązanie do stereotypów w myśleniu Polaków. Brak otwartości, a nawet potrzeby poznania czegoś nowego. Niestety, w naszym kraju rozwój duchowy jest raczej jeszcze abstrakcją. Bóg ma swoje miejsce głównie na niedzielnej mszy, jest miłością, ale związany jest również mocno - moim zdaniem - z pojęciem grzechu i winy! Trzeba się przed Nim korzyć, przepraszać za grzechy, aby zasługiwać na Jego łaskę, a wszelkie próby szukania Go na inne sposoby - w tym w sobie - szukanie swojej dużej siły, sprawności fizycznej jest raczej obce ludziom, może wydaje się być nawet nierealne lub niedorzeczne. Ludzie poszukujący duchowości gdzieś poza Kościołem, jakby "odstają" od reszty, a co to oznacza: wyśmianie i brak akceptacji - czyli tego czego się tak boimy, że "stado" nas odrzuci.

Pisze Pan otwarcie o sprawach, o których inni boją się pisać. Pisze Pan o tym co jest w nas na nie uświadamianych poziomach i co należy przepracować. Niestety, nauczono nas ufać psychologom i lekarzom, no księżom też, ale nie innym ludziom uduchowionym, bo tych się w naszym kraju rzadko poważa, a szkoda. O ile wiem - np. w USA - jest inaczej, tam osoby, które są np. channelingiem występuję nawet u Ophry Winfrey, tak jest np. w przypadku Esther i Jerry Hicksów, którzy napisali np. "Prawo przyciągania" i wyjaśniają, że dobro przyciąga dobro, a zło przyciąga zło (tak w skrócie). Nikomu nie wadzą, nie lekceważą wiary innych ludzi, są uduchowieni i otwarci i tę otwartość i duchowość przekazują innym, nauczają, a ich życie wypełnione jest entuzjazmem i miłością.

W naszym kraju - z tego co widzę – rozwojem duchowym zaczęły interesować się głównie osoby z problemami, reszta jakby nie ma potrzeby... Myślę, że z czasem i to się zmieni. Potrzeba chyba więcej informacji o pozytywnych aspektach takiej pracy nad sobą. Więcej publikacji. Z tego co słyszałam, niektórzy ludzie nauki, medycyny korzystają np. z usług medycyny alternatywnej, ale otwarcie się do tego wolą nie przyznawać, pewnie boją się krytyki. Jak mówiłam w pracy kiedyś koleżance o podświadomości, to czułam się, jakbym o kosmitach opowiadała. Do tego o czym Pan pisze to by przydała się jeszcze wiara, albo chociaż akceptacja reinkarnacji, którą tak bardzo Polacy odrzucają i jak tu Panu wierzyć! A szkoda. Przerasta Pan to pokolenie, ale tak sobie myślę, że Ci, którzy są gotowi na zmiany, sami się u Pana pojawiają.

Kiedyś powiedziałam Panu, że dobrze by było, gdyby napisał Pan książkę. Pamiętam co mi Pan odpowiedział: to co było prawdą na jednym poziomie na innym już nie jest. Ale przecież ci potencjalni uczniowie też muszą przechodzić przez te poziomy, więc może ta wiedza jednak by im się przydała. To wzbudza ufność i otwartość, a także stanowić może pewien drogowskaz dla innych. Dziś wybierają z innych źródeł, albo wcale i są gdzie są. A jeśli nie chce Pan napisać książki, to może jakieś spotkania, aby ludzie się dowiedzieli co Pan robi.

Na swoim przykładzie widzę ile stereotypy o Bogu, winie i karze (no i inne) zrobiły z mojego życia. Na poziomie świadomym mam przekonanie o istnieniu wyższego „Ja”, Boga, jedynej niezwykłej i kochającej siły, a podświadomie nie umiem tego przyjąć. Zamiast czuć, że zasługuję tu i teraz na wszystko co najlepsze, czuję się oddzielona od Boga, a nawet zniewolona poczuciem winy i toczę wewnętrzną walkę, w której niejednokrotnie przegrywam. Przecież nie musiało tak być. Gdybym od dziecka mogła myśleć inaczej, pewnie dziś byłabym szczęśliwą, uduchowioną osobą oraz zdrową! Ale wtedy o takim rozwoju duchowym nie było mowy.

Serdecznie pozdrawiam

Ewa